czwartek, 17 września 2015

Pierwsza dwunastka

Jak minął mi pierwszy trymestr ciąży?
Dziwnie. Dziś stwierdzam, że był to najgorszy okres całej ciąży. Czemu?
Bo to nie byłam ja. 
Po pierwsze - z dnia na dzień kawa przestała mi smakować. Mało tego wręcz zaczęła mi śmierdzieć. Gdy robiłam ją mężowi, kończyło się to silnymi torsjami.
Po drugie - ja, osoba kochająca słodycze, nagle przestałam ich potrzebować. Detox? 
Kolejną zmianą był fakt, że musiałam wstawać nad ranem około 3-4 i zjeść nawet mandarynkę, jogurt cokolwiek, tylko po to żeby pohamować mdłości. 
Mdłości i wrażliwość na zapachy ( skutkujące siedzeniem na balkonie gdy mój mąż jadł McDonalda lub Kebaba) nie opuszczały mnie do końca 13 tygodnia.
Mój sposób odżywiania zmienił się przynajmniej o 180 stopni jak nie o 360. Jak śniadanie zaczynałam od owsianki z jogurtem naturalnym i owocami tak teraz jadłam bułeczkę z serem, warzywkami i kabanosami. Na kolację często gościła na talerzu bułka z dżemem, czego nie jadłam od dobrych kilku lat. Ten mały skarb rosnący pod moim serduszkiem, rządził moim organizmem. Tak zdarzały się zachcianki: były śledzie i ogórki kiszone, krakersy, śledzie i kanapka z Nutella.
Też moja ochota na ostre potrawy osiągnęła apogeum. Jadłam wszystko co mega pikantne i nie nie miałam ani zgagi ani zwiększonego pragnienia. W tamtym czasie czułam,że mogę wygrać, każdy konkurs związany ze zjedzeniem najbardziej pikantnej potrawy ;)
A jak reagowało moje ciało nie tylko układ pokarmowy? 
Noce nie były już tak przespane jak kiedyś, ponieważ zaczęły się wycieczki do WC.
Także pojawiło się odczucie rozpierania bioder i pachwin co nie należało do najprzyjemniejszych.
Przynajmniej mój mąż miał ze mnie niezły ubaw, jak mi wszystko śmierdziało od prania po jedzenia. Jak się śmiał,że jestem lepsza od psa tropiciela i nawet chcą mi ulżyć w moich torsjach wywołanych zapachami zakupił mi maskę przeciwgazową z czego ja i mój ginekolog mieliśmy niezły ubaw.
Dziś będąc w zaawansowanej ciąży, wiem,że ciąża udowadnia nie jednej z nas jakie silne jesteśmy ile w stanie jesteśmy poświęcić dla tej małej istotki. Uczy miłości bezgranicznej do osoby, której nie widzisz, nie znasz, a już kochasz.

Widząc na USG małą fasolkę i słysząc bijące serce, czujecie z partnerem jakbyście wygrali na loterii, uśmiech nie schodzi z ust a radość przepełnia serce.




poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Świat zwariował

Mój mały "świat" zwariował.
Czemu?
Zaraz wam powiem.

   Pewnego styczniowego popołudnia, czując, że coś się ze mną się dzieje,  a nie jest to jakaś infekcja przyniesiona z pracy, postanowiłam zrobić test ciążowy. Nie powiem,że pomimo krótkiego stażu małżeńskiego ( 6 miesięcy) nie czuliśmy presji ze strony rodziny ( bardziej dalszej niż bliższej) aby stać się rodziną. Wewnętrznie czułam ( zaczynam wierzyć w moją intuicję),że jestem w ciąży. 
   Presja, wpatrywanie się na spotkaniach rodzinnych na mój brzuch, czy aby ciąża, czy może poświąteczne obżarstwo wprawiało mnie w zakłopotanie i lekko mówiąc denerwowało. Nie wspomnę o głaskaniu brzucha i teksty w stylu "słyszałem,że tam jest dzidziuś", "kiedy będzie dziecko" itp. 
Naprawdę, nie zdawałam sobie sprawy,że rodzina może tak zniechęcić do prokreacji swoim zainteresowaniem a raczej wścibstwem. 
   W tym okresie czując,że jestem w ciąży wykonałam kilka testów ciążowych. Bo jak to wychodzą negatywne, jak ja znam swoje ciało i czuję,że coś się dzieje. W końcu postanowiłam, robię ostatni test, albo wyjdzie albo nie. W głowie myśli " Magda wyluzuj", "nie szalej, nie poddawaj się presji". Po wskazanym czasie pokazał się wynik, tak pozytywny!!! I nagle myśl: "już tak zwariowałam,że widzę 2 kreski czy to dzieje się na prawdę?".
Wieczorem przekazałam wiadomość mojej drugiej połówce. Ucieszył się bardzo, ja zresztą też się cieszyłam. Postanowiliśmy,że na razie oprócz nas nikomu nie będziemy mówić. Jak już minie kilka tygodni, ciąża będzie potwierdzona, to wtedy powiemy najbliższej rodzinie.
 Po kilku miesiącach od wizyty u  Karoliny ( http://bryndalskiswiat.blogspot.com/) dowiedziałam się, że ona też przeczuwała,że jestem w ciąży. Nawet dostałam od niej paczkę z akcesoriami, kosmetykami i preparatami dla kobiet starających się lub będących w ciąży. Wtedy jeszcze nie wiedziałam,że jestem w stanie błogosławionym, chodź jej pies ( zwany wykrywaczem ciąży) nie odstępował mnie na krok. 
Nawet nasz czteronożny przyjaciel, Garfi zaczął czuć,że w brzuchu jego właścicielki coś się dzieje. Wyciszył się, to nie ten zwariowanych kot lubiący o 4 nad ranem włazić na mnie i oczekiwać miziania. Nagle zaczął omijać brzuch, przeskakiwać przeze mnie, ewentualnie kłaść się na nogach. Przejął rolę mojego opiekuna, nie odstępował mnie na krok.

O dalszych moich brzuszkowych perypetiach, przemyśleniach, dolegliwościach przeczytacie niebawem, bo jak by nie było jestem już na końcówce, zostały nam 63 dni do rozwiązania.
A jakie były wasze początki?






środa, 10 grudnia 2014

Projekt denko

Projekt denko jest dla większości znany. Dzięki temu projektowi, możemy przeczytać opinię innych o kosmetykach, zapachach, produktach do pielęgnacji. Czasami wahamy się, czy aby ten produkt będzie dobry, znajdujemy opinię i nasze wątpliwości w mig znikają.

Dziś czas na mój projekt denko numer 1.
Część produktu stanowią próbki kremów, podkładu, mini wersja produktów pełnowymiarowych jakie możemy dostać z różnych pudełek.


Pierwszym produktem będzie mydło do rąk firmy Ziaja. Kupiony za około 6zł, sądzę,że to jeszcze rozsądna cena. Produkt bardzo ładnie pachnie, również ładnie się pieni a do tego nie wysusza rąk i jest bardzo wydajny. Na pewno kupię kolejny tylko tym razem przetestuje inny zapach.










Drugi produkt to szampon do włosów head&shoulders o zapachu mentolowym. Ceny nie pamiętam ale coś około 11 zł. Szampon również, zebrał moje pozytywną opinię, fajnie odświeża włosy a zapach mentolu na na upalne lato idealny.










Trzecim produktem jest dezodorant firmy Dove. Ogólnie nie jestem zwolenniczką tej firmy natomiast ten dezodorant nie był drogi około 6 zł na promocji i jako jeden z niewielu utrzymywał się na moim ciele przez wiele godzin nawet gdy biegałam dawał rade ;)








Kolejny produkt to balsam do ciała szkockiej marki. Jest to mini wersja pełnowymiarowego produktu. Skład i zapach to kozie mleko. Konsystencja rzadka, nie nawilżał mojego ciała a do tego zapach...jak dla mnie zbyt intensywny. Cena pełnowymiarowego produktu około 46zl...
Dla mnie ten produkt  to bubel.








Szóstym produktem będzie żel do golenia firmy Venus. Żel bardzo wydajny, fajna różowa konsystencja galaretki, która po kilku sekundach po nałożeniu na wybraną część ciała zamienia się w piankę. Pianka dodatkowo ładnie pachnie, nawilża ciało. Polecam aplikować ją na ręce a następnie na miejsce golenia.






Kolejny produkt to płyn do demakijażu dwufazowy firmy Bielenda.
Kupiłam za namową koleżanki. To był błąd, dla niej był najlepszy a ja dosłownie modliłam się kiedy się skończy. Moja cera po nim wyglądała jakbym się wysmarowała olejem. Na drugi dzień miałam wrażenie,że moje pory są pozatykane. Trzeba było nim porządnie wstrząsnąć ,żeby płyny dobrze się połączyły.


Siódmym produktem, jest płyn do demakijażu firmy Biotherm. Jednym słowem: okropny. Zapach alkoholu, wysuszał moją suchą skórę, średnio zmywał jak za cenę tej firmy kosmetyków. Niestety nie udany prezent.










Ósmym produktem są dwie maskary firmy Lovely. Cena każdego to około 5zł. Najlepsza masakry jakie używałam. Obecnie testuje ich dwie inne ale jak narazie nie wypowiadam się. Maskary z załączonego obrazka ładnie podkręcały rzęsy, nie sklejały ich, nie obsypywały się a do tego były bardzo wydajne. Jak dla mnie jakością dorównują jak nie przebijają nie jedną droższą markę.







Przedostatnim produktem jest zapach z firmy yves rocher- jabłko.
Ładny zapach, stosowałam go jako mgiełkę do ciała. Niestety nie zbyt długo utrzymywał się, przy aplikacji zapach trochę duszący.









Ostatnim produktem są dwa kremy. Jeden miód i mleko z firmy Soraya do rąk a drugi to krem firmy alantandermoline do cery suchej. Oba kremy są moimi hitami, gdyż cena była niewielka, oba spełniały swoje zadania, fajnie nawilżały, efekt utrzymywał się długo.
Do kremu z firmy alantan na pewno wrócę, gdyż mają dobry skład i o moja buzia dawno nie czuła się tak dobrze nawilżona.







To już koniec. Mam nadzieje,że komuś pomogę w jego rozterkach kosmetyczno- pielęgnacyjnych.
Pozdrawiam ;)

niedziela, 7 grudnia 2014

DIY- zrób to sama

Dawno mnie nie było. Postaram się poprawić ;)

Mamy grudzień, święta za pasem. Zewsząd, począwszy od telewizji, internetu, centach handlowych atakują nas dekoracje, spory świąteczne. Nie żeby mi się to nie podobało, uwielbiam święta ale coraz częściej pierwsze reklamy świąteczne, gazetki z prezentami itd pojawiają się po 2 listopada... Dla mnie to lekka przesada.

Ostatnio będą z wizytą u http://bryndalskiswiat.blogspot.com/, rozmawiałyśmy jak obie lubimy dekorować dom na święta, poczuć dłużej ten wyjątkowy klimat, czas niż tylko kilka dni.
Widząc u niej,że ma już pierwsze ozdoby, a dzieciaki pokazywały jakie mają pięknego bałwanka i renifera sama stwierdziłam a czemu ja mam być gorsza ;)

Jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Sprzątnęłam ze stolika rtv kolorowe świece, moją babeczkową skarbonę a postawiłam białego reniferka, lampki w kształcie płatków śniegu oraz biały pojemnik z cynamonową świeczką w środku. Całość prezentuje się tak:




Renifer i lampki zakupione w sklepie: Świat udanych zakupów. Koszt ok 11zl.
Nie dużo a jaki efekt ;)

Zawsze podziwiałam, osoby potrafiące zrobić coś z niczego. Nie raz oglądałam wykonane własnoręcznie i za razem nie dużym kosztem małe dzieła sztuki. Sama chciałam coś fajnego, niepowtarzalnego stworzyć...i udało się.

Wykonałam świąteczny lampion. Do wykonania potrzebowałam słoika po kawie, kolorowych wstążeczek do prezentów i czerwonych kokard. Wstążki i kokardy zakupiłam w Pepco, koszt około 5 zł.
Oto jak zwykły słoik po kawie stał się lampionem:






Zachęcam was do stworzenia własnej ozdoby świątecznej.
Gdybyście chcieli zobaczyć inne pomysły, nie tylko do udekorowania domu ale wykonanie własnoręcznych prezentów, dawajcie znać.

Pozdrawiam.








niedziela, 13 lipca 2014

Szmatkowo

Dawno nie byłam w szmatkowie ( wypad do secondhandu).

To szał przed ślubny to inne obowiązki nie pozwoliły na wypad. Żeby iść do szmatkowa, muszę mieć chęć, czas, nastrój i być wyluzowana. Kiedyś nie umiałam szukać, nie widziałam w tym nic fajnego. Musiałam do tego dojrzeć. Nie raz znalazłam super ciuszki, super skład, nowe, niezniszczone.
Także pokazuje wam moje wczorajsze łupy.
Dwa pierwsze kombinezony kosztowały po 8 zł i oba są nowe.


Sweter kupiony dla mojego chrześniaka z bardzo dobrego materiału, bardzo ładny idealny na wiosnę i jesień;)  No i koszt 6 zł.



 Spódnica czarna, dopasowana, z tyłu z rozporkiem po środku, za całe 5 zł.


 Bluzka dla Izabelli, napis i rysunek mnie powalił. Jak widać Garfiemu też się spodobała Wiewiórzyca ;)


 Spodnie za 2 zł! Chyba ktoś się bardzo pomylił, przy wycenie bo są nowe!


 Ogrodniczki, wspomnienie młodości ;D Kupione w outlecie za 49 zł.


 Bluzka dla mamy lub cioci ;) Stylista Garfi pokazuje, tak to jest dobre. Lubię kwiatki ;) Za 3 zł.


Wszystkie rzeczy są niezniszczone, trafiło się kilka nowych rzeczy z metkami. Udało mi się kupić jeszcze dwie bluzki do biegania jedna na jesień z długim rękawem, jedna na teraz oraz spodenki do biegania. Sukienkę w kwiaty dla cioci, maxi sukienkę czarną, bluzkę koszulową czarną w kropki dla babci.

W sklepach z odzieżą używaną można kupić za małe pieniądze fajne rzeczy. Poprawić sobie humor, bez utraty dużej ilości gotówki. 

Podobają mi się akcje,że w soboty jest wszystko 50% taniej ale ten tłum przed drzwiami, wyrywanie sobie ubrań, przepychanie się a nawet wyjmowanie z koszyków innych klientek/ klientów to już przesada. Lepiej mieć zasadę jak nie dziś to za tydzień, za miesiąc się uda mi jakieś cudo znaleźć niż rzucać się na ubrania innych jak wygłodniałe zwierze.


Gdybyście chcieli/chciały zobaczyć więcej łupów dajcie znać.

Miłej niedzieli.





Już po... ;)

Już po ;) Od 3 tygodni jestem szczęśliwą mężatką.
Gdybym musiała opisać ślub i wesele jednym słowem to byłoby to: fantastycznie.
Wszystko wypaliło w 200 %.

Mimo,że nie zawsze może być tak jak chcemy to u nas tak było.
Od rana panowało w domu wielkie zamieszenia. Nie dość,że położyliśmy się bardzo późno bo po 24, to wstać trzeba było o 8. Obudziło mnie kapanie...pomyślałam, no nie ale mamy super pogodę ( wnerw)!.
Na szczęście przestało padać, a słonko zaczęło grzać.
Chciałam, żeby Radek nie widział mnie do godziny ślubu i się udało. Chodź od rana próbował a może się uda. Przyjechali ze świadkiem rano, dopytać się co i jak z kwiatami, dobrze,że ich usłyszałam i zdążyłam się schować do pokoju. Babcia miał z nas niezły ubaw, jak rozmawialiśmy przez drzwi ;)
Nawet tata mówił, a co to za zaskoczenie jak cię zobaczy dużo wcześniej. I miał rację jego mina jak przyszedł z wiązanką mówiła wszystko ;)  

Po 9 była już Pani Anetka, fryzjerka. Było nas 9 do czesania. Mieszkanie przeistoczyło się w salon fryzjerski. Niedługo po niej dołączyła do nas Natalka, gość weselny i nasza makijażystka ;).
Atmosfera była super, piłyśmy kawki, herbatki, rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się. 

Gdy my miałyśmy salon w domu, to mój przyszły mąż i świadek pojechali się czesać do Szczytna. Odebrali też kwiaty. Polecam Kwiaciarnie Małgosia w Szczytnie. Piękne kwiaty dostaliśmy! Wiązanka trzymała się ponad tydzień a kwiaty do Kościoła jeszcze stoją i wyglądają pięknie! ;)

Telefony od foto i kamerzysty,że w Olsztynie pada i co z sesja itd a ja mówię, u nas piękna pogoda. Niestety albo stety sesji nie było w dniu ślubu, ale to lepiej bo Radek nie widział mnie do czasu błogosławieństwa oraz na sesji po ślubie mogłam z suknią robić praktycznie wszystko i się nie bać, że pójdę w brudnej do ołtarza. ;) 

Tata wraz z pomocnikami napompował balony i zrobił z nich piękną dekoracje- byłam zaskoczona efektem ;)

W domu nadal panował szał. Tata widząc co się dzieje, stwierdził, że łatwiej jest iść do kogoś na wesele niż swoje robić. Nie ma stresu i jakoś ciszej jest w domu ;D 
Niedługo po tych słowach dojechała moja kochana świadkowa, najlepsza przyjaciółka Wiola z chłopakiem Karolem.
Dzięki tylu osobom przebywających w domu jakoś nie czułam stresu. Zaczęło się jak przyjechali foto i kamerzysta. Ubieranie się. I dotarło do mnie: to już.!?
O mamo... 
Pokręcili, poklikali zdjęcia. Pojechali do Radka ( wraz ze świadkiem i bratem spał w naszej letniej rezydencji).

Mieszkanie się wyludniło a mój stres zaczął działać. Kilka kawałków czekolady i jakoś się udało.
( z moją kochaną Wiolą i Izabelcią )

Zanim się obejrzałam przybyła rodzina, znajomi i za chwile przybył Radek, wyglądał zniewalająco, mega przystojnie ( zresztą jak będą zdjęcia to sami przyznacie mi rację ).
Zaczęło się błogosławieństwo, rodzice i my daliśmy radę.

W kościele było pięknie. Jakoś szybko zleciało. Tata prowadził mnie do ołtarza. Jednak moment przysięgi rodzi największy stres. Obyło się bez łez. 
Gdy wychodziliśmy z Kościoła zaczęło kropić więc życzenia odbyły się na sali. Starym zwyczajem mieliśmy bramy, około 15! 
Jadąc na sale stres całkowicie opadł, cieszyliśmy się,że  teraz poszalejemy ;)
Tańczyliśmy, wygłupialiśmy się, piliśmy z ciociami, wujkami, siostrami, braćmi, kuzynami, znajomymi, sąsiadami.
Wszystkie niespodzianki się udały począwszy od fajerwerków, prezentów dla rodziców i innych atrakcji ale też niespodzianka od rodziców zaskoczyła wszystkich albowiem przybył do nas Jurand ze świtą ( gdyż pochodzę ze Spychowa i tam też odbył się ślub). 
                                         
Radek pasowany był na Rycerza a ja, dostałam piękny obraz, żebym nie tęskniła za rodzinnym domem.

                                   

Bawiliśmy się do białego rana,parkiet pękał w szwach.
Skutkami dobrej imprezy są bolące stopy, utrata głosu  ( Karolinka, Karolinka ;*)( nie zapomnę jak mama na poprawiny przywiozła Ci leki a twoje pytanie: a można je łączyć z alkoholem? )
Na poprawinach też jeszcze szaleliśmy ale dużo spokojniej.

Dziękujemy wam wszystkim, że byliście z nami w tym ważnym dla nas dniu, za obecność, życzenia, uśmiechy, tańce, atmosferę, prezenty i za niezapomniane wrażenia. ;*



 

poniedziałek, 26 maja 2014

Powracam. Został niespełna miesiąc do ślubu.
Oto nasza sesja narzeczeńska i podziękowania dla rodziców.
Sesja odbyła się na początku maja. W sukience biało-niebieskiej wystąpię na poprawinach.